Zaczął się 37 tydzień, a dokładnie 36 tydzień i 1 dzień... niby jeszcze czas....
Ale brzuch coś boli. W ferworze domowych obowiązków ignoruję fakt, że ból się pojawia i znika, brzuch się kurczy i rozkurcza. Kurczy... i rozkurcza...
Ojej, przecież muszę już wychodzić, jestem umówiona, to ważne spotkanie.
Może powinnam się położyć i poczekać, aż ból przejdzie?
Nie, nie wiem, a jak nie przejdzie?
A ja naprawdę muszę być na czas.
No nic, karta ciąży, wyniki badań - są.
Może wezmę nospę?
Dobra, wrzucę w razie "W" do torebki.
Kurcze, przecież nie odebrałam jeszcze wyników badania na WR, ani nie zmyłam jeszcze paznokci u stóp, z hybrydą sama sobie nie poradzę, a wizyta u kosmetyczki dopiero za parę dni - nie no, nie mogę dzisiaj urodzić!
Ale dobra, jakby co Małżowinek dowiezie torbę, damy radę, wychodzę.
Brzuch pobolewa, ale już mniej. Nasilające się objawy przeziębienia nie pomagają. Myśl o porodzie z zatkanym nosem burzy moją wizję porodu z cyklu "pójdzie jak po maśle" - jak ja będę oddychać?
Nieee... nie mogę dziś urodzić!
Spotkanie ogarnięte, wróciłam do domu. O bólu zapomniałam.
Nie no, bo jakby ustał, być może dlatego, że przed wyjściem zapodałam podwójną dawkę magnezu, jak co dzień.
Zbliża się wieczór.
Brzuch znów pobolewa, a przecież wczoraj byłam na wizycie kontrolnej u gina, chyba by zauważył, że poród się zbliża? Czy nie?
Może to, że nasz synek wymiarami odpowiada dzieciątku starszemu o 1 tydzień i 5 dni, to był ten znak, że mam się już szykować?
Btw, Synu, po kim tyś taki duży????
...pfff, a po kim miał byś być mały?!
Siadam, oddycham. Obserwuję brzuch.
A ten? Zwariował!
Staje dęba! Siedząc, a wręcz półleżąc, mam wrażenie, że co jakiś czas mój brzuch staje dęba sięgając linii piersi - normalnie Eiffel Tower!
Wziąć jakąś nospę czy co? A jak przyhamuję tym niepotrzebnie akcję porodową i poród wydłużę?
O nie... czekam... może odpalić stoper? Jak często te skurcze? Jak długie?
Może lepiej nie pójdę dziś spać, tylko będę czuwać?
Nie no... muszę mieć siłę, na której deficyt przecież i tak cierpię przy tym przeziębieniu.
Wiem! Eureka!
To na pewno od ilości czosnku i miodu jakim się nafaszerowałam, co by się podleczyć!
Ale czy ja wiem, możliwe to?
Ok, idę pod prysznic, co bym w razie czego czysta do porodu pojechała.
Prysznic przyniósł ulgę, skurcze zelżały. Ale nie zniknęły.
No nic, trzeba iść spać, już 1:00 nad ranem.
...otwieram oczy...
Jest jasno.
Spoglądam na dobitnie tykający zegar, odmierzający czas na tle naszej rodzinnej sypialnianej "wall of fame". Jest 7:30!
Brzuch na miejscu. Ciągle jestem w dwupaku!
Ufff....
Ciekawe co przyniesie nowy dzień...?
2 komentarze:
at: 28 października 2015 22:21 pisze...
Miałam tak pół ciąży..pierwszej jak i drugiej :p ciągly strach..
..jsk minął mi 37 tydzień to już marzyłam o pozbyciu się 'dwupaka' :)
Także Kasiu bez paniki i do rodzenia! Powodzenia Kochana! :*
at: 28 października 2015 22:26 pisze...
Chyba nawet nie potrafię sobie wyobrazić jak musiałaś się czuć, będąc w ciągłym strachu :(
Fajnie, że dziewczynki już na świecie i masz to za sobą. Kolej na mnie, dzięki za pozytywnego kopa! Jest mi teraz bardzo potrzebny :) :*
Publikowanie komentarza